sobota

XV i XVI

dzisiaj weszłam na wagę i... kolejne 2kg w dół! czyli 16 dni i -5kg. w sumie liczyłam na jeszcze 2kg mniej, ale przyznam, że sobie trochę odpuściłam ostatnio, także i tak mam pozytywne odczucia :)

dzień piętnasty:
na śniadanie omlet. szczerze mówiąc, po ostatniej, nieudanej próbie, miałam niezłe obawy. ale od razu zmieniłam proporcje z jadłospisu.

2 jajka
1/2 szklanki mleka
4 łyżki otrębów pszennych
1 łyżeczka oliwy
sól
pieprz

tutaj ważna wskazówka: jeżeli macie rano trochę więcej czasu, namoczcie na ok. pół godziny otręby w mleku! staną one się miękkie i klejące, dzięki temu zlepią odpowiednio omlet. można też zostawić otręby w mleku na noc w lodówce.


w miseczce rozbełtujemy jajka, wlewamy rozmiękczone otręby, oliwę (dzięki temu nie przyklei się do patelni), doprawiamy i intensywnie roztrzepujemy, żeby masa nabrała bąbelków, a omlet był puszysty. :) wlewamy masę na rozgrzaną patelnię.

 

gdy omlet się scali, przewracamy na drugą stronę (warto użyć bardzo dużej szpatułki lub pomóc sobie dwoma). następnie przekładamy na talerz. można nałożyć na górę łyżkę jogurtu naturalnego :)


II śniadanie - dwie marchewki :) podwieczorek - kawa z kardamonem.

obiad - zupa jarzynowa. kupiłam w tesco mieszankę warzyw do zupy brokułowej. w jadłospisie były również brokuły, więc stwierdziłam, że ta mieszanka nada się idealnie. 


ogromną zaletą tej mieszanki jest to, że w składzie znajduje się 100% warzyw. dlatego też ją kupiłam, poza tym kosztowała tylko 6zł, więc wzięłam na próbę.



do garnka wlałam ponad litr wody i wrzuciłam mrożonkę. dołożyłam dwie kostki bulionowe - jedną rosołową z liściem laurowym i zielem angielskim, drugą grzybową. dodałam także 1/4 puszki groszku, który został mi po robieniu placuszków gryczanych :)


gotować ok. 20min, do miękkości warzyw. na początku zupka jest dość wodnista, ale po ugotowaniu się warzyw, trochę się zagęszcza. ja jednak wolę bardziej białe zupy, więc już po zdjęciu z ognia dodałam łyżkę jogurtu naturalnego.


zupa wyszła naprawdę wspaniale!! jak ze świeżych warzyw, kawałki są miękkie i aromatyczne. powstały 4 porcje. mojemu chłopakowi tak zasmakowała, że wziął sobie nawet dokładkę :) także jedna porcja poszła do lodówki, do zjedzenia następnego dnia :)

na kolację pieczone jabłko z otrębami i cynamonem.

dzień szesnasty:
na śniadanie serek wiejski lekki z pomidorami i bazylią.
na II śniadanie banan 
na obiad zupka jarzynowa z wczoraj
na podwieczorek nic :)
na kolację kanapki chrupkie z szynką, sałatą i ogórkiem świeżym.


środa

półmetek :)

witajcie kochani! przepraszam wszystkich za taką przerwę, ale weekend był wyjęty z życia (i niestety z diety również), a przez ostatnie dwa dni miałam jakieś problemy z telefonem i nie mogłam przesłać zdjęć na laptop i w ogóle nic mi nie wychodziło. dzisiaj powinien być mój 16 dzień, ale że w weekend sobie odpuściłam (wizyta u znajomych, obiad rodzinny u rodziców, przyjazd dziadków itd. itd. nie służą mojemu samozaparciu :( jestem taka słabaaaaaa!), tak więc poniedziałek potraktowałam jak dzień XII, wtorek jak dzień XIII, no a dzisiaj wypada dzień XIV czyli półmetek! :)

dzień dwunasty:
na śniadanie jajecznica z pomidorami i szynką. akurat tak podana jajecznica to dla mnie norma. zawsze taką przyrządzam, odkąd tylko pamiętam :)


pomidory pokroić w kostkę i podsmażyć na patelni. doprawić solą, pieprzem oraz słodką papryką.


gdy pomidory się zredukują, dodać pokrojoną w paseczki szynkę i chwilę ją podsmażyć. następnie wbijamy dwa jajka i smażymy do otrzymania ulubionej konsystencji. taka jajecznica jest bardzo aromatyczna :)


na II śniadanie serek wiejski z otrębami, cynamonem i imbirem, a na podwieczorek kiwi.

na obiad natomiast przygotowałam kotleciki gryczane z groszkiem i papryczką chili.

składniki na 10 kotlecików, czyli 4 porcje:
2 woreczki kaszy gryczanej palonej
3/4 puszki groszku
4-5 łyżek otrębów przennych
1 jajko
pęczek koperku
2 papryczki chili
sól
pieprz
papryka słodka

dodatki:
100g łososia wędzonego
10 ogóreczków konserwowych z chili


kaszę gotujemy w lekko osolonej wodzie. dobrze odsączamy. lekko ostudzoną wsypujemy do miski, dodajemy groszek, jajko, posiekany koperek, pokrojone papryczki i przyprawy oraz stopniowo otręby, sprawdzając konsystencję. masa powinna się zlepiać w kulki. możemy sobie tutaj pomóc, przygotowując miskę z wodą i moczyć w niej ręce przed zlepianiem kotletów. dzięki temu masa nie będzie się przyklejać do rąk.


smażymy na odrobinie oliwy z dwóch stron, po ok. 2-3min z każdej strony do zarumienienia i lekkiej chrupkości. jeżeli będą odrobinę pękać, nie martwcie się, tylko "zlepcie" je już na patelni :)


przełożyć na talerz, położyć na górę kawałki łososia. podawać z ogóreczkami :)


danie jest na prawdę pyszne i bardzo sycące. jedna porcja to 2,5 sztuki ;) ja zjadłam 2, mój chłopak 3 i byliśmy pełni. resztę kotletów schowałam do pojemnika i włożyłam do lodówki. :)


dzień trzynasty:
na śniadanie zrobiłam sobie koktajl z mrożonych truskawek, maślanki i otrębów, taki jak tu.

II śniadanie to grejpfrut, na obiad mieszanka chińska jak tu, z taką różnicą, że bez kurczaka. na podwieczorek latte z kardamonem a na kolację maślanka z miodem i cynamonem. 

dzień czternasty:
na śniadanie wypiłam kefir z bananem i cynamonem, a na II śniadanie właśnie przygotowałam sobie marchewki z cynamonem.

na obiad wzięłam sobie do odgrzania kotleciki z dnia dwunastego. na podwieczorek planuję zjeść pomidory z ziołami prowansalskimi a na kolację chlebek żytni z szynką i musztardą. :)

sobota

jedenastka!

jak wam mijają kolejne dni diety? mi wyśmienicie, czuję się rześko i mam mnóstwo energii :)

wczorajszy dzień rozpoczęłam trzema kanapkami z łososiem i ogórkiem. użyłam pieczywa chrupkiego, serka kanapkowego light oraz łososia w pieprzu wędzonego na gorąco, którego kupiłam w biedronce za ok. 8zł - pycha, jeden z lepszych kupnych łososi, jakiego jadłam :)


potem było drugie śniadanie i... czekolada :)))) ostatnio jadłam taką kupioną gorzką z chili z lindt. teraz postanowiłam zrobić sobie ją trochę inaczej. aczkolwiek przygotowałam czekoladę na gorąco.. :)

25g gorzkiej czekolady
pół łyżeczki chili
100ml ciepłego mleka 0,5%

czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej


wsypać chili 



dolać mleka i dobrze wymieszać. wlewamy już zagrzane mleko i robimy to wciąż w kąpieli, żeby czekolada nie straciła temperatury i nie zrobiły się grudki :)


należy bardzo uważać przy trzymaniu kubka/miseczki bo parą wodną można oparzyć się tak samo jak wrzątkiem!
deser jest cudownie czekoladowy z pikantną nutką. pycha...

po takiej przekąsce nie myślałam specjalnie o jedzeniu aż do kolacji, na którą zrobiłam sałatkę z tuńczykiem.

składniki dla dwóch osób:
120g makaronu pełnoziarnistego (waga przed ugotowaniem)
130g tuńczyka w sosie własnym
3/4 puszki kukurydzy
200g ogórków słodko-kwaśnych lub kiszonych
2 łyżeczki ziół prowansalskich
szczypta soli
szczypta pieprzu czarnego
szczypta czosnku granulowanego
łyżeczka soku z cytryny
2 łyżki jogurtu naturalnego


ugotować makaron al'dente, odsączyć tuńczyka i kukurydzę, ogórki pokroić w kostkę. wszystko wsypać do miski, doprawić przyprawami i cytryną, wymieszać razem z jogurtem. 


sałatka jest naprawdę smaczna i sycąca. razem z moich chłopakiem zjedliśmy, aż nam się uszy trzęsły :p gorzej, jeżeli ktoś nie lubi tuńczyka, bo jest on dominujący w smaku. 

mam nadzieję, że mój blog oraz przepisy i rady które zamieszczam przydają się wam. dziękuję za wszystkie wizyty i komentarze! :)

czwartek

dzień jak co dzień, czyli 3d chili ciąg dalszy

witajcie kochani :) jak wasza dieta? mi dzisiaj minął dziesiąty dzień, czyli jeszcze 18 dni do końca I sesji! dzisiejszy dzień rozpoczęłam w wielkim pośpiechu, więc zamiast koktajlu z banana, kefiru i cynamonu zjadłam banana w całości i popiłam kefirem :) 
na drugie śniadanie zjadłam grahamkę i jajko na miękko. dawno nie jadłam jajek i miałam na nie wielką ochotę :)

obiad wyszedł fajnie. miałam go zjeść przedwczoraj, ale jak to u mnie zawsze coś nie wyszło ;) także rybę z pomidorami i mozzarellą przygotowałam dzisiaj. danie wyszło fajnie, jeżeli można mieć jakieś ale to tylko do pomidorów, które jak zawsze o tej porze są totalnie bez smaku. w sezonie taki obiad smakowałby wybornie... poniżej przepis.

200g ryby soli (ja osobiście użyłam halibuta i tylko 150g)
200g pomidorów
75g mozzarelli
bazylia
oregano
czosnek
pieprz
sól
cytryna


rybę umyć, skropić sokiem z cytryny oraz przyprawić solą, pieprzem oraz oregano.


pomidory i mozzarellę pokroić w plastry. pomidory przyprawić solą, bazylią oraz czosnkiem, natomiast ser pieprzem i oregano.


rozkładamy folię aluminiową, na której warstwami układamy rybę, pomidory i ser. 


następnie zawijamy i wkładamy do nagrzanego do 180 stopni piekarnika. pieczemy w zależności od grubości filetu 15-20min. na 5 ostatnich minut możemy otworzyć folię, żeby nadmiar wody z pomidorów wyparował a ser odrobinę się przyrumienił.


gotowe danie wykładamy na talerz i cieszymy się smakiem :)


jak to przeważnie bywa, najadłam się tak, że pominęłam przekąskę a na kolację dałam radę wcisnąć tylko jogurt naturalny z cynamonem :)

a jutro.... czekolada i latte z kardamonem!! :D

P.S. składniki na zdjęciu są przeznaczone na dwie porcje obiadu ;)

dzień IX

wczorajszy dzień rozpoczęłam śniadaniem, na które składał się kefir z otrębami, cynamonem i imbirem. miał być oczywiście omlet, ale po ostatniej papce otrębowej jakoś mnie nie kusiło, poza tym nie miałam jajka :) użyłam zatem ok. pół opakowania 400g kefiru i wsypałam po 1 łyżce otrębów pszennych i owsianych oraz po 1 łyżeczce cynamonu i imbiru. 


wbrew mojemu zdziwieniu byłam po tym najedzona i nie odczuwałam głodu aż do przekąski, na którą była mała bułeczka grahamka z szynką z indyka i pomidorkiem, a na obiad zjadłam zupę marchewkową (nie krem), która była u moich rodziców :).

potem II przekąska to melon. był już baaardzo dojrzały (kupiłam w niedzielę a już wtedy był dość miękki), także cudownie słodki. przy wyjadaniu łyżeczką puszczał wspaniały, gęsty sok, który na koniec wypiłam. mmmm, pycha!


od początku tygodnia coś za mną ciągle chodziło a ja nie wiedziałam, czy chodzi o słodkie, o tłuste czy jeszcze inne. będąc wczoraj w biedronce zobaczyłam chrupiące plasterki jabłka i od razu wiedziałam, że najbardziej brakuje mi... chipsów!! wspaniałego podskubywania chipsów przy wieczornym oglądaniu rodziny soprano... kupiłam więc te jabłuszka, wybrałam wersję z cynamonem zgodnie z dietą 3d chili :) były też jabłka sote.


faktycznie są bardzo chrupiące, a przez to, że suszone nie posiadają tłuszczu i podobno nie są też dosładzane (zawierają tylko naturalną fruktozę). jedna paczka to 20g i odpowiada jednej porcji.


zjadłam je już zamiast kolacji i powiem, że czułam się spełniona hehe :) postanowiłam, że będę kupować sobie taką jedną paczkę na tydzień i zastąpię nią kolację albo II przekąskę. 

w biedronce kupiłam też w końcu skakankę! ma pomiar skoków, spalonych kalorii i czasu. jeszcze nie zagłębiałam się w jej tajniki, teraz się prostuje (przez to, że linka jest plastikowa strasznie się odgniotła), nawet nie dało się wypróbować paru skoków. obawiam się, że ta linka jest za lekka i nie będzie się dobrze kręcić (lubię skakanki z liny). cudów się nie spodziewam, kosztowała w końcu tylko 14,99 ;)
jest mnóstwo kolorów do wyboru, co mnie mile zaskoczyło, bo myślałam, że jest tylko pomarańczowo-czarna. zastanawiałam się pomiędzy niebiesko-białą a fioletowo-szarą, skusiłam się jednak na tą drugą :)


wtorek

I tydzień minął...

... i 3kg mniej! jestem taka podekscytowana :) dzisiaj już 8 dzień. mam nadzieję, że takie tempo utrzymam dalej i dojdę do 12kg :)

dzień zaczęłam twarożkiem z otrębami i imbirem. trochę mdłe, ale zjadliwe i bardzo sycące.


na przekąskę zjadłam kabanos z musztardą, a potem, o 14 zjadłam drugą przekąskę, czyli banana z cynamonem i otrębami. rozgniotłam go widelcem :) dopiero po powrocie do domu, czyli o 16.30 zjadłam obiad. stwierdziłam, że taka kolejność dań będzie dla mnie najwygodniejsza. łatwiej mi zabrać do pracy tylko przekąski, a już w domu zjeść obiad. nie chce mi się też gotować wieczorem na następny dzień... a 16.30 to też nie jest taka późna godzina... potem o 19.30 tylko kolacja, albo i nie :)

tak więc na obiad zrobiłam kurczaka z papryką czerwoną i zieloną, kukurydzą i fasolą czerwoną oraz ryżem, czyli menu z dnia jutrzejszego. miała być rybka, ale po 1. zapomniałam kupić mozzarelli, a po 2. rano zapomniałam wyjąć rybę z zamrażarki. taka zapominalska jestem :) więc będzie jutro.


oczywiście było pyszne. doprawiłam chili, papryką ostrą i słodką oraz odrobiną soli i pieprzu.

na razie jestem najedzona, nie wiem czy będę jeść kolację. ale w razie czego to będzie to kanapka z czarnego chleba, z polędwicą z indyka, sałatą i papryczką pepperoni.

a teraz czas na trening! dzisiaj 30min.

poniedziałek

wybaczcie, bo zgrzeszyłam...

po pierwsze ślę przeprosiny, że pominęłam wczorajszy dzień i nie napisałam posta, ale najpierw miałam problemy z samochodem (wstyd się przyznać, ale zakopałam się w śniegu na własnym podwórku :p) a potem, wieczorem pojechaliśmy z chłopakiem na wośp :) trafiliśmy akurat na światełko do nieba, ludzi mnóstwo i strasznie ziiiimno! 

wczorajszy jadłospis wyglądał następująco:

śniadanie - 2 kabanosy drobiowe z musztardą. no niestety, to było moje największe śniadaniowe rozczarowanie, bo ani trochę się tym nie najadłam ani nie złapałam energii na dalszą część dnia. czekałam intensywnie na II śniadanie, czyli moją ulubioną latte z kardamonem i cynamonem... z tej radości aż ozdobiłam kawę serduszkami :)


na obiad kurczak w sosie jogurtowym. moja mała uwaga co do przepisu: radzę dolać 1/2 szklanki wody, sosu i tak starczy, a nie będzie on konsystencji zupy :) no i nie gotujcie już potrawki po dodaniu jogurtu, bo się zważy! jest pyszne, ale szczerze mówiąc spodziewałam się innego smaku, bardziej jogurtowego.

podwieczorek pominęłam, a na kolacje był jogurt naturalny z otrębami.

za to dzisiaj, na śniadanie, miała być maślanka z mrożonymi malinami i otrębami. niestety nie dostałam nigdzie malin więc kupiłam truskawki. użyłam 200g maślanki, 150g (zamiast 200g) mrożonych truskawek i 1 łyżkę otrębów. do tego herbata miętowa. szczerze mówiąc jedzenie tego było... męczące :) strasznie wolno szło, ale chyba o to chodziło. jadłam powoli, bo po pierwsze moje zęby strasznie cierpiały (nadwrażliwość) a po drugie w żołądku też było zimno! kiedyś nawet czytałam o takiej diecie lodowej. podobno działa dlatego, że żołądek potrzebuje więcej energii do ogrzania się i jednocześnie szybciej trawi. ciekawe, taka dieta byłaby super, gdyby na prawdę działała. mniam mniam, ciągle tylko lody... :p wracając do mojej diety, ciągle to śniadanko pochłaniałam, aż zauważyłam, że czas wyjechać do pracy! a tu jeszcze pół miseczki... wyciągnęłam więc szybko blender i zrobiłam sobie wyśmienitego shake'a... na wynos!


zanim dojechałam do pracy, byłam najedzona i bardzo radosna, bo shake'i kojarzą mi się z latem... :)

na przekąskę 3 kanapki z pieczywa chrupkiego, szynki i sera, do tego dołożyłam także kiełki rzodkiewki. 

potem pojechałam do rodziców. i stało się. zgrzeszyłam!!! w całym domu pięknie pachniało gołąbkami... pysznymi gołąbkami w sosie pomidorowym... nie mogłam się oprzeć!!! co ja biedna mogłam zrobić :( zjadłam jednego, takiego małego, tyci tyci :( z kromką cudownie chrupiącego chleba... za to odmawiam sobie dzisiaj kolacji! tylko w jej porze wypiję szklankę soku warzywnego. no i 2x więcej ćwiczeń na air walkerze. taka moja prywatna kara :)

zrozumiałam swój błąd i złożyłam postanowienie, że to się nie może powtórzyć!!
a wam kochani życzę silnej woli i żebyście nie byli tak grzeszni jak ja :) pozdrawiam wszystkich odwiedzających!

sobota

blenderowy zawrót głowy

na święta dostałam nowy blender i właściwie nie miałam okazji wykorzystać jego możliwości w pełni. dzisiaj akurat tak się złożyło, że używałam go i na śniadanie, i na obiad, także test przeszedł sprawnie, jestem bardzo zadowolona. jakby ktoś planował zakup takiego urządzenia, to bardzo polecam. jest to model 491 firmy zelmer. blender ma wiele dodatkowych akcesoriów, które można kupować oddzielnie! w najbliższym czasie chciałabym sobie sprawić kruszarkę do lodu i malakser :)

wracając do diety, na śniadanie przypadł mi dzisiaj jogurt naturalny z kiwi i imbirem. zaczęłam kroić kiwi i wpadł mi pomysł, żeby zrobić z tego posiłku koktajl


wrzuciłam więc kiwi i starty imbir do pojemnika i zmiksowałam, następnie dodałam jogurt i dalej miksowałam.


w efekcie wyszedł bardzo pyszny koktajl. co prawda trochę cierpki (kiwi było dość twarde no i imbir też ma taki cierpki posmak) ale orzeźwiający, idealny na początek dnia. wstałam dzisiaj później więc śniadanie zjadłam w godzinie przekąski, także sobie ją już darowałam i zjadłam od razu obiad po 14.

zupa-krem z marchwi to jedna z moich ulubionych zup. oczywiście jak to ja, zmodyfikowałam trochę przepis z jadłospisu diety 3D ;)
w przepisie były 4szt = 600g marchwi. wydało mi się to strasznie dużo! mam pewne podejrzenia, że osoba, która przepisywała ten jadłospis nie korzystała z polskich jednostek :) posiadam wagę, na której jest przełącznik jednostek i wygląda to tak: 4 marchewki = ok. 300g = ok. 600lt! także zagadka chyba rozwiązana :) przygotowywałam podwójną porcję, więc dopiero wtedy potrzebowałam 600g marchwi (bo przecież nie 1,2kg!! :p). 

mój przepis na 2 porcje (bardzo syte, 3 osoby też powinny się z tego najeść):

600g marchwi
300g ziemniaków
10g startego imbiru
2 ząbki czosnku
1 cebula czerwona
2 kostki rosołowe (jeszcze lepiej, jeżeli użyjecie naturalnego bulionu)
2l wody
2 łyżki jogurtu naturalnego
pieprz czarny
papryka ostra
sól

pokroić marchew i ziemniaki na ok. 2cm kawałki a imbir zetrzeć na drobnej tarce.

w garnku zagotować wodę i wrzucić kostki rosołowe (ja miałam drobiowe z liściem laurowym i zielem angielskim). wrzucić warzywa i 2 całe ząbki czosnku i gotować ok. 30min do miękkości warzyw. w międzyczasie na patelni na łyżce oliwy zeszklić posiekaną cebulkę i wrzucić do zupy.


gdy warzywa będą miękkie przełożyć je do wysokiego naczynia, w którym będą blendowane, dolać 1/2 bulionu. ja jeszcze wyjęłam ząbki czosnku. jeżeli lubicie mocno czosnkowy smak to możecie zostawić.


wszystko miksować, jeżeli zupa jest za gęsta, dodawać jeszcze stopniowo bulionu. jeżeli jest taka potrzeba, to doprawić solą i pieprzem do smaku.


przełożyć na talerze, posypać świeżo zmielonym czarnym pieprzem i papryką ostrą oraz na środek nałożyć łyżkę jogurtu naturalnego. zupa jest w smaku dość słodka, a jogurt doda jej idealnej kwaskowatości.

było pycha pycha, konsystencja idealnie kremowa, smak delikatny, słodkawy, a przez dodanie pieprzu i papryki odrobinę pikantny. jest to zdecydowanie najlepsza zupa-krem z marchwi jaka mi do tej pory wyszła. myślę, że to także dzięki blenderowi, ostatni nie był niestety najlepszej jakości i nie miksował tak dokładnie, dosłownie co do każdego ziarenka.

jeżeli została wam jeszcze resztka bulionu, to nie wyrzucajcie! ja przełożyłam do pojemnika i po ostudzeniu schowałam do lodówki. można go wykorzystać jako baza do innych zup (wtedy nie trzeba już używać sztucznej kostki), sosów, albo zjeść po prostu jako samodzielną zupę, jest lekka więc idealnie sprawdzi się na kolację. 
mam nadzieję, że dobrze wszystko wytłumaczyłam i pomoże to wam trochę w przygotowaniach i wytrwaniu w dietetycznych postanowieniach!

piątek

w oczekiwaniu na czekoladę

już niedługo podwieczorek... i upragniona czekolada z chili :) jeszcze pół h :)

a tymczasem mój dzisiejszy jadłospis wyglądał tak:

śniadanie to zimowy kefir z musli. niestety nie dostałam nigdzie musli bez cukru, więc zrobiłam sobie jest sama. dałam łyżkę otrębów pszennych, łyżkę otrębów owsianych i po 1/3 łyżki żurawiny suszonej, pestek słonecznika i sezamu. doprawiłam wg. przepisu mieszanką korzenną (niestety w składzie jest cukier). było smaczne ale przyznam się, że nie było to sycące. już o 9.30 odczuwałam głód także nie mogłam się doczekać II śniadania - surówki z marchewki i imbiru.

stwierdziłam, że dwie marchewki to mało, więc wzięłam niewielką miseczkę. niestety po starciu zrobiło się dużo i wszystko było na stole :) doprawiłam imbirem i odrobiną soku z cytryny. najmniej z tej surówki lubię ścieranie marchewki ;) hehe ale przynajmniej czułam jak pracują mięśnie ramion!



pyyyycha!

w międzyczasie kawa i obiad. uwielbiam ryby więc bardzo czekałam na to danie. użyłam polędwicy z dorsza. błyskawiczne przygotowanie na parze i odpowiednie doprawienie równa się rewelacyjnemu efektowi. przed zjedzeniem skropiłam jeszcze sokiem z cytryny i mniam mniam mniam. bardzo się najadłam.


na zdjęciu widać też plasterki cukinii, które były w mieszance warzyw na patelnię. niestety okazały się rozwodnione i bez smaku, także je zostawiłam. a w przepisie była porcja ryby 200g, ja stwierdziłam, że to dla mnie za dużo i dałam kawałek o masie 150g. miałam rację, bo już taką porcją się najadłam :)

jeszcze kilkanaście minut i moja upragniona czekolada... :) a potem trening! plan na dzisiaj - 25min.

balsamy wyszczuplające i ujędrniające

w tym poście chciałabym przedstawić recenzje balsamów wyszczuplających i ujędrniających, które używałam w ciągu ostatnich miesięcy :)

zacznę chronologiczne od pierwszego, który używałam.

Eveline, Slim Extreme 3D Spa!, Serum intensywnie wyszczuplające + ujędrniające
cena ok. 15zł/200ml
przeczytaj więcej na kwc
mocno chłodzące serum, które w dość dobrym stopniu napina skórę. używałam codziennie przez miesiąc i zauważyłam poprawę jędrności, ale utrata cellulitu nie była zadowalająca. tylko najmniejszy cellulit został spłycony. może gdybym kupiła jeszcze jedno opakowanie to by efekt był mocniejszy? minusem jest lepka konsystencja. moja ocena 3/5

L'Oreal, Body Expertise, Sculpt Up 
cena ok. 40zl/200ml
przeczytaj więcej na kwc

ten lekki żel to jakaś pomyłka :) niestety jestem kompletnie niezadowolona. cena nie jest niska, już serum eveline jest lepsze. po regularnym stosowaniu co prawda ujędrnia skórę, ale chyba jak każdy balsam. nie polecam i jestem rozczarowana. chciałam spróbować kosmetyku z tej serii korektor rozstępów, ale po tym eskperymencie się nie skuszę. moja ocena 1/5

BeBeauty Body Expertiv Shape Expert, Balsam wyszczuplająco-ujędrniający
cena ok. 6zł/250ml

kupowałam kiedyś w biedronce waciki i inne artykuły higieniczne i stojąc przy kosmetycznej alejce zobaczyłam właśnie ten balsam. pomyślałam sobie, że to pewnie pic na wodę, ale jak zobaczyłam cenę to się nawet nie zastanawiałam. i tak chciałam kupić jakiś balsam, a nawet jak będzie beznadziejny to 6zł mi nie szkoda. i tutaj miłe zaskoczenie. piękny zapach no i po miesiącu stosowania wyraźne ujędrnienie, wygładzenie i lekkie zmniejszenie nawet głębokiego cellulitu. polecam! teraz chcę sobie kupić inne balsamy z tej serii i zacząć używać na ramiona. moja ocena 4/5.

Elancyl, Offensive Cellulite Pierre
cena ok. 130zł/100ml
przeczytaj więcej na kwc



rewelacja!!! jest to najdroższy z przedstawionych kosmetyków i od razu czuć różnicę. opakowanie 100ml to kuracja na 14 dni. już po 7 dniach widać znaczącą różnicę w gładkości i jędrności skóry. po dwóch tygodniach zauważyłam, że mniejszy cellulit zniknął, a ten mocniejszy zdecydowanie się spłycił. polecam i na pewno kupię kolejne opakowanie oraz inne kosmetyki z tej serii! moja opinia 5/5